— Takie słowo może dać tylko pan Marjan, nie pan.
Denhoff coś tam jeszcze mruczał, lecz panny w lot pochwyciwszy sytuację zaczęły śpiewać. To przypadło wszystkim do gustu.
Panią Amę również ucieszono, bo śpiew pochłonął i Denhoffa, najbliższego sąsiada.
Późna noc zaskoczyła w Worczynie Ryszarda i Osinowskiego. Pan Turski był w domu nie obecnym, pani poszła spać; bywało tak często w Worczynie o ile zostawały wedle określenia Denhoff „myszy bez kota“. Wówczas Ira matkowała młodszym siostrom i takie wieczory zaliczano do najmilszych. Rozbrzmiewał wtedy salon lub weranda gwarem rozmów zapalnych, poważnych dysput, czasem sprzeczek, nawet lekkich kłótni.
I dziś nastąpiło to samo. Ale gdy wybiła godzina druga, Irena dała hasło zakończenia wieczoru. Lecz nie wielkim cieszyła się wpływem, szło trudno. Denhoff chciał, żeby wyjechał pierwszy Osinowski. Bolesław zaś zgadzał się na wspólny wyjazd, ale nie na dogodzenie Denhoffowi. Obaj co chwila pokazywali sobie zegarki, życząc dobrej nocy, nareszcie Bolesław rzekł.
— Panie Denhoff jedziemy!
— A proszę, ja nie bronię.
— Przecie jedziemy razem.
— Nic pan na tem nie zyska, bo zaraz za bramą, różne nas powiodą drogi.
— Mnie na panu nie zależy.
— Ani mnie tembardziej.
Skończyło się na tem, że Irena poleciła stangretom zajechać, bez ceremonii oznajmiając o tem obu młodzieńcom.
Chwila stanowcza nadeszła.
— Dziękuję pani, panno Ireno za miły wieczór — rozczulał się Osinowski. To są nasze momenty, może w życiu jedyne. Pannie Annie za taką szczerą, głęboką rozmowę, również składam hołd, pannie Ziuli za muzykę, pannie Joasi za śpiew po męsku...
— A mnie pan nie dziękuje? — spytała Dora, będąca dziś prześliczną. — Jeśli tak wszystkim po kolei, to i mnie.
— Za co?...
— Jakto? no, za to, że pan na mnie patrzał — rzekła wdzięcznie.
— E, co znowu! To nie ja patrzyłem, tylko ktoś inny, zresztą... widywałem piękniejsze widoki.
Dora poczerwieniała, Denhoff nadąsał się, ale z tryumfem spojrzał na Dorcię jakby zadowolony.