— Wolno tam, stać na miejscach! wołał Ryszard wznosząc rękę z kapeluszem, sam rozgorączkowany. Na wszystkich twarzach wykwitły rumieńce, nerwy zadygotały. Szalony prąd z żył uderzył do serca, zapał rósł a dzwony grzmiących dźwięków, rozkolebały się ponad tłumem hucznie, jakby natchnione uroczyście. Hej dzwony, nieście głos!
Nie widać jeszcze banderji, ale tętent ziemia już oddaje. Zaraz ukażą się. Baczność!
Oczy wszystkich utkwione na zakręcie drogi, chcą wzrokiem przebić chaty wiejskie świecące różowo w zachodzie słońca.
Tam, oni już są, bo tętent rośnie. Już go i dzwony nie głuszą. O! jaki tętent! Czy husarja tu wali?!...
— Jadą! Jadą! — zawył tłum.
Wypadli z zakrętu drogi, pędzą jak huragan! Jaka moc!
Mnóstwo nóg w chybkim biegu, końskie chrapy rozdarte, a nad niemi barwy granatowe z żółtem. Rój chorągiewek na wysokich proporcach. Miga się złoto barw. Słońce zachodząc rzuca swe pochodnie ogniste, roziskrza rozwiniętego już w potężne dzwona węża banderji. Burza nadlatuje, grzmot kopyt zlewa się z okrzykiem tysięcy piersi.
— Worczyńska naprzód! Wiwat! Wiwat!
A oni gnają, już są tuż, tuż...
Jeszcze chwila i wpadają szeregami pomiędzy tłum.
— Witajcie bracia! Czołem! Czołem! — huknął pan Wojciech najgrubszym basem.
Paszowski w czamarze granatowej z żółtem szamerowaniem, stoi w strzemionach, kłania się rogatywką z czaplem piórem, na prawo i lewo i woła jak przez tubę.
— Mości państwo wiwat! Niech żyje ekscelencja!
— Wiwat Paszowski! — odpowiada tłum.
Huczą kopyta końskie, aż ziemia jęczy, szum niezmierny przed i za nimi. Widać trzepocących się moc chorągiewek jaskrawo żółtych, jak pęd płomieni.
Przelecieli.
— Turów, Turów wali!
— Maryś — krzyknęła Ira w zapale.
Młody Turski na białym koniu, w ułańskiej kurcie i karmazynowej opończy, zerwał z głowy batorówkę z białym barankiem i powiewa nią wołając.
— Jesteśmy już, Wiwat!
— Maryś! Maryś!
— Młody pan z Turowa!
— Turski, patrzcie! — brzmią dokoła podniecone wołania. Wiewają chustki pań.
Stary ojciec Marysia rozpromienił się na widok swego jedynaka, jak młodzieniec. Duma strzeliła mu z oczu i uczuł w
Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/95
Ta strona została przepisana.