Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Och, kwiaty wy moje, jakże ja was kocham i wy mnie kochacie, narcyzy me białe!

(Wtem słychać nagle tętent gwałtowny, jakby koni rozbieganych, huk kopyt dudni, tętni, grzmi. Persefona cofa się od skały, bo tętent wali wprost z podziemi. Pan i nimfy zdala nadsłuchują. Trwa to chwilę, jakaś groza przenika wszystkich. Nagle szczelina skalna rozsuwa się straszliwie i wypadają z niej w pełnym biegu dwa czarne rumaki, jak lewjatany, jak smoki; wielkie, ogniste, czarne rozwiane grzywy i ogony, ogromne wzniesione kopyta, chrapy rozdęte, żarem ziejące; uprząż złota, bogata grecka. Za niemi w pędzie pojawia się złota bojowa kwadryga; na niej stoi Pluton, cały w złoto-purpurowej łunie, trzymając wodze i posoch. Ubrany jak do boju w blachy miedziano-złote, w pancerz, a na nogach powyżej sandałów ma sztylpy bojowe. Na jedno ramię narzucona toga, czy opończa z ciemnego złotogłowiu, rozwiana z tyłu. Na głowie hełm złoty z przyłbicą. Twarz odkryta, śniada, smagła, bez zarostu, szczupła, energiczna, pełna wyrazu dumy i zaciętości, harda i rycerska, zimna, z marsem na czole. Wypadłszy nagle, szalonym pędem, ujrzał Persefonę zdziera rumaki, że stają w miejscu, przednie kopyta unosząc w górę. Pluton, nie puszczając lejców, zeskakuje z kwadrygi. Pan i nimfy przerażone. Persefona ujrzawszy go tuż, przeczuwa raczej, niż poznaje. Cofa się z okrzykiem trwogi).