szalał za mną. Niech się go świat boi, ludzi niech ujarzmia, przed wolą jego niech się wszystko zgina, niech łamie zapory, co mu w drodze stają, gdy do celu dąży, niech idzie przebojem, niech tratuje, niweczy, kruszy i... zwycięża. Nie chcę, by dla wszystkich jednako był miły, nie chcę aby był pospolity, niechaj będzie szorstki, nieubłagany, zimny, dziki nawet, a odrębny. Taki mnie tylko porwie i za takim pójdę ślepo bez oporu, pełna szczęścia w duszy, wszędzie, gdzie on zechce; na ziemię czy w morze... a choćby w piekieł czeluście! Nieśmiertelność moją oddam mu z rozkoszą, gdyby żądał tego, gdyby był śmiertelnym.
DEMETER (przerażona).
Córko moja promienna, to obłędna tak niezwykła miłość i takie pragnienia. Gdzież twa żądza sławy, twa chęć panowania?... gdzie twa samodzielność i hardość duchowa? Wszystko w nim zatracisz? Ja w to wierzyć nie chcę.
PERSEFONA (zamyśla się, jakby śniąc).
Może się tak stanie?!... Lecz takiego niema, jeszcze go nie widzę... czuję, że istnieje, a skoro nadejdzie, zabierze mnie całą. Moja samodzielność, panowania żądza?... W nim zamknę wszystko, on jeden nade mną! Gdy on zechce, władzę swą podzieli z dumną Persefoną,