Sala w sośnince jest przepełniona. Pary strojne, uśmiechnięte, stoją parami, flirtując zapamiętale. Słońce zapaliło miljony drobniutkich lampek,, świeczników, żyrandoli. Światła jest mnóstwo, wiewają nasiąkłe perfumami wachlarze ziół przeróżnych, wrzos i paproć roznoszą chłodniki rosy.Nie brak nawet pełnej galerji.— Tam na gałęzi siedzi wiewiórka i bystre oczka obraca na towarzystwo grzybów, jakby podsłuchiwać chciała, o czem oni gwarzą. Tam wyżej, wśród bujnego igliwia sosenek, zbierają się wróble, dzikie gołębie 1 trznadle i kraski w świetnych ubiorach, nawet wrzaskliwe sroki i ordynarne wrony.A już sikorek, śmieciuszek, czyżyków, kosów — bez liku, kto by tam zliczył różne rasy tej publiki.
Nawet z czworonogów czasem wpadnie na próg salonu — zając — i, nastawiwszy słuchy, mknie dalej. Czasem pokaże się ognista plama lisa, albo przebiegnie dziki kot.
Nareszcie zagrała orkiestra. Pszczoły uderzyły w skrzypki, zahuczał bębenek trzmiela i głuchy, ponury bas trutnia. Komary zaczęły dąć w piskliwe flety, muchy bzykały na cytrach — a koniki polne i świerszcze na różnych piszczałkach, gitarach, a nawet harmonijkach.
Orkiestra, ułożona zgodnie, runęła wielką rozmaitością tonów, i, zlana w jedną symfonję leśną, szła w górę rzeźka i piękna w swej prostocie.
A zgromadzenie grzybów pod wpływem tej muzyki upajającej, ogrzane iluminacją słońca, chłodzone rosą, kołysane zapachami ziół wzrasta bujnie, panosząc się w dostatku, zadowolone z życia i z tej czarownej zabawy leśnej.
O!... sośninka potrafi urządzać zabawy.