Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Tak, tak był on tu, był, najwięcej się zmachał od wszystkich, obozom drogę przecinał, niewolników wziął, jak wiatr się kręcił. Komisarza „ czerezwyczajki“ sam lancą przebił.
— Aha tak — mówili drudzy — ale jak po bitwie we dworze oficerów witali, a dziękowali im, a kolację dla nich warzyli, to on na warcie stał, bo choć rozbili tych, ale mogli przyjść inne.
W tem odezwała się jedna dziewczyna.
— Piękny ci on był, ale strasznie wojenny i jakiś dumny.
— Bo na ciebie nie patrzał — huknęli śmiechem parobcy.
— Gdzie on tam miał czas.
— Choć taki silny, ale on wyglądał jakby był z panów, tak i z mowy i z gęby i ze wszystkiego obycia.
Żołnierz pytał dokąd ułani poszli, gdzie była druga potyczka, wielu rannych, wreszcie pożegnał gromadę i poszedł we wskazaną stronę.
— Tyś to Stachu, tyś Stachu mój. Hej odgadli w tobie pana ze krwi, nie z szarży i munduru.
Zamyślony wędrował długo.
Aż oto znowu krzyże, mogiły. Widać haszcze jakieś i zarośla. Ha krzyżach wszędzie napisy.Żołnierz sprawdzał i odchodził z coraz większą nadzieją w sercu.
Nagle usłyszał krakanie. Obejrzał się. Nad dużą kępą tarnin zawisło stadko kruków czarnych, z krzaka zaś wylatywała inna gromada z głośnym krzykiem protestu. Powstał wrzask zajadłych ptaków, łomot skrzydeł, wściekła walka o krzak. Kruki rzucały się na siebie dziobami, obsiadając przemocą tarniny.