Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

przytulonych do ścian domów, długi ponury, monotonny, czarny. Stoją jak zlodowacieli z zimna, apatycznie, niedolą strawieni, głodem zżarci. Stoją tak od wieczora i stać będą do rana, może do południa, czekając na odrobinę żywności, udzielonej im przez komitet, jak żebrakom.
Czekają długie godziny, wlokące się nieskończenie, zmęczeni są śmiertelnie, krzepi ich nadzieja, że przyniosą do domu pokarm dla siebie i dzieci.
A wszak to nie są żebracy z zawodu i nie nędzarze ducha, to nie moralne rozbitki, to są tylko ludzie... głodni. Różne sfery poziomów umysłowych, różne rodzaje zajęć i pojęć. Głód wszystkich zrównał, głód i okrutna jego siostrzyca — nędza.
Nad nimi zaś, w m rokach nocy, w jęku wichru, przeraźliwe skrzydła swe demoniczne, ohydne, krwawe błony roztacza... wojna.
Przybyły wędrowiec stanął opodal pod murem i patrzał, i czuł, że pierś mu ugniata ciężar niebywały, że jakiś żal dusi mu gardło, że coś w nim płacze.
Więc to jest „ogonek” tak nazwany tu, w stolicy. Nazwę tę słyszał na wsi, lecz nie wyobrażał sobie, jak to wygląda. Może nawet w wyobraźni widział taki szereg publiczności stojącej przy kasie teatralnej; więc w biały dzień, w pogodę, z odrobiną niecierpliwości na twarzach, ale ze spokojem, nawet ze względnym humorem. Ot taka sytuacja zarysowana mętnie w myśli, bez głębszego wniknięcia w istotę rzeczy, bez odczucia tej straszliwej brutalności i bolesnej prawdy.
Mówiło się, słyszało się o owych „ogonkach“ z małą dozą uczucia, bez odrobiny grozy, tak sobie lekko, jak lekko myśli człowiek bogaty i syty o tem, że ktoś jest biedny i głodny. O tem się wie, lecz się tem nie przejmuje jak się słyszy o czyjejś