Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Bywają dnie, które zanim wejdą na łamy historji, wchodzą najpierw do dusz ludzkich; niepokoją serca, wstrząsają przeczuciowym dreszczem nerwy, bez uprzedzeń — siłą instynktu, będącego jakby w powietrzu.
Dzień 24 marca 1794 roku był takim dniem przeczutym.
Siwy, pierwszy blask wiosennego poranku opylił srebrem dachy, fasady i wierzyce starego grodu Jagiellonów; wnikał w mroczne zaułki i wpełzając nieśmiało jeszcze, jak co dzień w głąb ulic dziwił się, że gród już czuwa.
Świt poprzedzony został przez instynkt przeczuciowy, który wcześniej pobudził ludzi, o sercach wrażliwszych, że nie spali, jen o słuchali tętna zbliżającego się dnia.
Dzień napływał, zbliżał się wiosennym szybkim lotem, zwiastowały go znamienne stygmaty na niebie i na ziemi. Tam w górze płoniły się zlekka pióra srebrne Świtu, nasiąkały różem coraz wyraźniejszym, coraz bogatszym — aż trysnęła złotoróżana smuga — świetna wstęga zorzy porannej.
Wstała Jutrzenka!
Ukazawszy się raz, szła już wszechmocna w świetlistym dostojeństwie swym, młodsza siostrzyca majestatu Słońca.
A ziemskie sygnały?...
Nie był niemi rozbrzmiewający już donośnie organ dzwonów kościelnych, zainaugurowany dźwięcz-