Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/13

Ta strona została przepisana.

chorobie, bez dotykalnego osobiście bólu.Brakło plastyki, teraz ją ma, zobaczył „ogonek” własnemi oczyma. Widzi oto pod murem ludzi wynędzniałych z głodu, ofiary wojny. I nie w biały dzień, w pogodą, nie w strojach odświętnych, jak u ludzi rozbawionych, w najgorszym razie niecierpliwych, tworzących szereg przy kasie teatralnej; ale w nocy, w powietrzu zgniłem, pod prószącym deszczem jesiennym, — przypartych do oślizgłego muru, stojących na trotuarach mokrych, zabłoconych.
Ci ludzie nie dobijają się o bilet wejścia na benefis jakiejś sławy artystycznej, ci ludzie dopraszają się tylko o nędzne okruchy żywności.
Wędrowiec przybyły ze wsi zamyślił się ponuro.
W wyobraźni jego przesuwały się wizje zupełnie innych widoków, środowisk. Widział restauracje, cukiernie, bary, kawiarnie rzęsiście oświetlone strugami elektryczności, rojące się tłum em ludzi, ta kich samych ludzi, jak ci co oto stoją pod murem, ale wystrojonych, pachnących wykwintem i zamożnością, wesołych, uśmiechniętych. Siedzą przy stołach zastawionych obficie doborem potraw, napojów, cukrów, delikatesów, płacą hojnie, płyną banknoty jak woda, bo czasy są drogie, bo stagnacja ogólna, bo przecie głód. Więc słychać tu i owdzie narzekania na niemożliwość egzystencji w tak ciężkich warunkach. Zajadając smakołyki ubolewają nad ich drożyzną; w restauracjach słychać głosy, że za mało podają chleba, w dodatku za osobną opłatą, i chleb kartkowy, podły, niemożliwy do jedzenia.
W cukierniach panie krzywią się na ciastka, szepcząc, że są pewno z sacharyną i że krem jest wstrętny, bo rozmazuje się w ustach jak pomada.Biadają nad swoją niedolą, że nawet porządnego