Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/134

Ta strona została przepisana.

On stanął przed ratuszem na bruku, i wysoko nad głową wzniósł poświęconą szablę swoją. Oczy, zorzy pełne, skierował w górę.
Więc lud umilkł, — zaczarowany, więc lud słuchał co Naczelnik powie. Więc lud wpijał wzrok w Jego drogą postać z chciwością, z natężeniem, by Go jeno widzieć, by jednego dźwięku głosu nie stracić.
Kościuszko był, jak natchniony.
Rozbrzmiewały donośnie pamiętne, historyczne, ukochane dla Polaków słowa Naczelnika:
„Przysięgam, że powierzonej sobie władzy na niczyj prywatny ucisk nie użyję, lecz jedynie jej dla obrony całości granic, odzyskania Samowładności Narodu i ugruntowania powszechnej wolności używać będę. Tak mi dopomóż Boże i niewinna męka Syna Twego!“
Cisza!!... Słońce rzuciło na wzniesioną szablę grad promieni, że jak w glorji złotych blasków stał Naczelnik.
Rynek milczał, jak pod mocą uroku.
Generał Wodzicki, oficerowie i żołnierze zgodnym chórem przysięgali teraz na wierność Polsce i posłuszeństwo Naczelnikowi Kościuszce.
Ale jeszcze rota ich przysięgi skończoną nie była, gdy rynek — oszalał!!!...
Wybuchnął wulkan uczuć, tamowanych dotąd napięciem oczekiwania. Wrzawa okrzyków trzęsła murami Krakowa. Jakby wiatr halny runął w to zbiorowisko ludzkie, hucząc i przewalając po nim surmy swe bojowe. Zakotłowało się w tym zwartym borze głów i postaci, nawała tłumu parła naprzód, jakby chcąc upaść do nóg Naczelnika.
— Wolność lub śmierć!!
— Za Kraków i Ojczyznę!
— Wiwat Kościuszko!