Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/137

Ta strona została przepisana.

Starzy włościanie pochylili nisko głowy, dziewczę zaś upadło gwałtownie na kolana, stawiając u stóp Jego niesiony ciężar.
— Dla najwyższego Maczelnika Narodu — od krakowskiego ludu wsiowego — wyjąkała do reszty stropiona.
— Przyjm Wodzu nasz trochę grosiwa, cośma dla Ciebie zebrali, na ratunek Polski i Krakowa.Nie wiela tu tego, ino tysiąc dukatów — czem chata bogata, ale ze szczerego serca!
— Niechaj Ci służą naczelniku — przemówił Grzywa w imieniu chłopskiej delegacji.
Niebywałe rozrzewnienie ogarnęło Tadeusza Kościuszkę. Coś, jakby załkało w jego poruszonej piersi.
Podniósł klęczące dziewczę i ucałował w jasną głowinę, a unosząc w dłoniach sporą sakwę dukatów — zawołał wzruszonym głosem.
— Bóg Wam zapłać, bracia, — za waszą ofiarność. Ojczyzna wam to hojnie wynagrodzi! Z serca...z serca... dziękuję...
— Prowadź nas ino w bój, Naczelniku! — huknęła młodzież wieśniacza.
— Prowadź! Prowadź! My gotowi!
— Jeno czekamy znaku Twego!
— Jeno skrzyknij, a my wszyscy!
— Gdzie ino Polska dusza! Gdzie ino tęgi chłop — tam twój rząd, Naczelniku!
— Prowadź, wodzu! Czekamy! — wołali żołnierze regimentu Wodzickiego.
— Prowadź! My z Tobą! na śmierć i życie. A ! — bodaj w piekło! — ryczała kontuszowa brać szlachecka.