Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Bo Naczelnik ich użył, bo ich wziął w bój, bo sam komenderuje!
Więc stado rozwścieczonych niedźwiedzi nie gna tak, jak oni gnali.
Walili piorunem!!!
A na ich czele Kościuszko, choć na koniu, lecz nie wyprzedzał ich wcale, sadził obok, machał szablą i z rozkoszą patrzał na tę milicję swoją wybraną, rozglądał się i podziwiał sam białe szeregi, sypiące się rzęsiście.
I... nagle zdumiał! Widzi oto białe opończe, rozwiane na wiatr, to sukmany krakusów!? Migają rzeki białych rogatywek, wiewają wstęgi, świecą nad nimi zakrzywione żelaza — to ich kosy!!...
Co to jest!!... Czy to huragan wali!...
Czy to spada z gór śnieżna lawina?...
Czy to obłoki pędzą? Czy to ludzie? Jakiż niesłychany pęd!... Co to jest?... Na Boga!
— Ja to już gdzieś widziałem, ja tak już gdzieś myślałem... to obraz znany mi już?...
Naczelnik przetarł mokre od potu czoło, szukając w pamięci.
I... zadrżał na całem ciele.
Widzenie z młodości. To wizja nad Hudsonem! Prąd elektryczny przeleciał po nerwach wodza.Krew się w nim zapaliła...
— Tak! tak! to moja wizja! To było objawienie przyszłości. To było — to? to byli oni — Kosynierzy!
— Moi chłopcy!
— Spełniło się! Naczelnik spojrzał w niebo.
— Opieka Boska!
Poczem zakrzyknął do szeregów rwącym się z wrażeniami podniety głosem: