Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/24

Ta strona została przepisana.

— Głupiś! taki żyd — jucha albo i gospodarze ze wsi mieliby rewolwery?...
— Rewolwery może nie, ale strzelby majom.
— Cicho! nie gadać tam — zawołał najstarszy.
Umilkli. Felek ścisnął mocniej browning w dłoni i zadrżał na ciele.
— Brrr!... śmierć zajrzała w oczy — szepnął do siebie, — musi ona tu już blisko mnie siedzi.
— Kto by ta na nią uważał — mruknął towarzysz — facetka nie do jamorów; same gnaty.
— A wy się jej, Cygan, nie boita?...
— Wiadomo, jak weźmie w taniec, to kiepsko, ale trza iść... to już trudno.
— Zawsze się dlatego boita.
— Pewno, że nie rozkosz, ino nie dygotam jak ty. Z ciebie jeszcze zdrowy frair. Patrzaj na Silnego, Bąka i Makara: drzymią sobie chłopy jakby szli na bal, a toż zaraz będzie przeprawa, ino patrzyć, jak wóz nadjedzie.
— A jak nie sam?... może kilka wozów jechać razem.
— Jak dwa to damy rady, a jak więcej to klapa. Pyza świeci niepotrzebnie, wolejby było ciemno, a to i jasno i zimno, żre aż do kości.
Cygan otulił się w burkę i zamilkł.
Z głębi lasu zajęczał puszczyk.
...Pójdź!... pójdź... p — ó ó — ó — j — dź...
Felek przeżegnał się z lękiem.
...Na mnie bestja huka — pomyślał ze zgrozą w młodzieńczem sercu. Zwiesił głowę ponuro, żal jakiś zdławił go za gardło.Przypomniał sobie rodzinną wioskę, starego ojca i matkę, i młodsze rodzeństwo pozostałe w chacie. Łzy zapiekły w oczach Felka, straszny smutek ścisnął mu duszę. Zamknął oczy i zdawało mu się, że widzi ich wszystkich jak