Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/31

Ta strona została przepisana.

Podeszli bliżej i Silny krzyknął
— Felek wstawaj! zmykamy w las.
Ale chłopak się nie ruszył.
— Co, on śpi? patrzajcie.. dzieciątko!..
Cygan podniósł głowę Felka: szeroka struga krwi zalała mu ręce.
— On zabity! krzyknął Cygan i puścił głowę chłopca.
Bandyci skupili się pochyleni nad krzyżem martwych ciał.
— A jego kto zabił?
— Jako żywo zabity!
— Sam się zabił, rewolwer ma w garści, ściśnięty, że i wyrwać nie można.
— Po kiego djabła by się strzelał?
Bandyci stali w niemym podziwie, pierwszy ocknął się Bąk.
— Nic tu po nas brachy! zmykajmy! bo i fajgle i życie miłe! „dzieciątko” już śpi, nie obudzim.
Machnął ręką i poszedł naprzód, za nim pomknęli wszyscy. Cygan szedł na końcu, mrucząc do siebie:
— Ot tak! chciał uciekać, narzekał na nas, ot i uciekł... ino za wcześnie... szkoda go, silny był i mocny.
Cygan kiwał żałośnie głową i oglądał się na dwa splecione trupy, czerniejące na szosie. Nie wiedział, że to ojciec z synem i że Felek uciekł od bandy., za późno.
Księżyc wielki, błyszczący patrzał na ziemię, patrzał aż zbladł ze zqrozy, zasuwał się za czarny gmach lasu.
Cisza zaległa szosę, tylko wiatr szumiał w leszczynie i studził blade czoło zmarłego chłopca.

Śpij spokojnie zbłąkany Felku!