Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/38

Ta strona została przepisana.

— Ku-ku. Kuku!! ty i ja wróciliśmy! Kuku!
— Kukawka już jest! la Boga!!
Uderza go w słuch pisk kulików wodnych, jakby z nad stawu w Klonowie.
— A to co?!
Właśnie krzyknęła czajka rozgniewana:
— Widzita go! Nie poznał nas! Głupi! Zły...
Antoni, poderwany siłą uczuć, wstaje i rozgląda się.
— Czyżby to już? Czyżby?!
Nagle powietrze zadrżało. Buchnął weń głos dzwonów tonem początkowym. Rozlega się hejnał ogromny serc śpiżowych; wielki, niebotyczny. Roztętniały niesie się już szeroko potopem dźwięków, niesie swój ton poważny ponad pola i bory:
— Alleluja!! Alleluja!!
W naturze wszystko umilkło i słucha pieśni Zmartwychwstania w skupieniu modlitewnem.
Wędrowiec rzuca się naprzód z okrzykiem, co mu piersi rwie.
— Nasze dzwony! Klonowskie dzwony! Rezurekcja!!!
Biegnie pędem przez miedze jeszcze nagie, w skokach szalonych przesadza rowczaki pełne wody. Nie czuje zmęczenia, jeno w duszy szczęście bez granic i promienność. Oczy Antoniego wlepiają się w biały kościółek, widny, jak na dłoni, skąd właśnie wychodzi procesja.
— Boże wielki! Ja już u siebie, ja w domu!
Chwyta go płacz rzewny, łzy ciekną po policzkach rozpalonych wrażeniem.
— Jam nie poznał pól klonowskich, siedziałem drzemiąc, a za plecami miałem swoją wieś — Boże!
Wyrzut bolesny nurtuje Antoniego.