nastarczyć nie można było żarłoczności Moskali, którzy, na swoją rękę rabując dobytek gospodarzy, paśli konie na oziminach, plądrowali po wszystkich zagrodach bezkarnie. I w chacie starego Józefata nie było już prawie co do garnka włożyć: dzieci płakały z głodu, Marjanna leżała na tapczanie, modląc się cicho. Stary Józefat siedział przy piecu i suchemi kostkami palców przebierał paciorki różańca, mamląc niezrozumiałe słowa, bezzębnemi zapadniętemi ustami.Mrok wieczorny otulał izbę cieniem smutku, wszystko w niej płakało, wszystko zdawało się konać.
— Matulu, jeść chce się — zakwiliła najmłodsza, czteroletnia dziewczynka, chudziutka i czarna, jak pająk kołysząca się na cienkich nożynach.
Piąstkami brudnemi tarła oczy zapłakane, — a zapadnięty brzuszek i całe nędzne ciałko trzęsło się od żałosnego szlochu głodnego dziecka.
— Michałek! ugotuj krzynę kartofli, pożywicie się ździebko, a i dziadulkowi dajcie — rzekła Marjanna, na pół z jękiem, wpychając głowę w poduszkę.
Ośmioletni chłopak zabrał się żywo do roboty, przyniósł z sieni kartofle w koszyczku i kozikiem zaczął je skrobać, gdy w tem weszła do izby młodziutka i zgrabna dziewczyna, niosąc w ręku zawiniątko i garnuszek,
— Teresia, Teresia! — krzyknęły dzieci radośnie rzucając się do niej wszystkie razem.
— Co przyniosłaś? — daj nam jeść — wołała maleńka Naścia.
Sześcioletnia dziewczynka chwyciła przybyłą za spódnicę, wielkie, smutne oczy wlepiła w świeżą, jak maj, twarz dziewczyny.
Widocznie był to gość mile witany w chacie, bo Marjanna uśmiechnęła się do niej, a staruszek Józefat zamamrotał coś i rękę podniósł, jakby błogosławiąc.
Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/44
Ta strona została przepisana.