Dziewczyna załamała ręce.
— I ty pójdziesz d o cerkwi — ty... poszedłbyś?...
Chłopak przeszył ją gniewnym wzrokiem.
— Ja po woli swojej nie pójdę, ale jak kozaki zawloką.
— To co, to co jak zawloką, to ty mnie weźmiesz od prawosławnego popa od prestoła?.. Któż to ciebie może do tego zniewolić?... Co?...
— Jak się uwezmą, to i mnie i ciebie zniewolą — mruknął.
— Mnie?... Niedoczekanie ich! cóż to języka w gębie nie mam, nie mogę powiedzieć im, że ciebie nie chcę, że za mąż się nie wybieram, że mi ślub i chłopak nie w głowie?... Co mi zrobią jak im tak powiem? Żadnego prawa na to niema, żeby kogo niewolić, jak kto sam nie chce. Widzicie ich zbóje bezecne!...
Chłopak patrzał na nią z przerażeniem.
— I ty to naprawdę zrobisz, takiż ci to już niemiły jestem, Teresiu, tak się to odemnie odmawiasz?...
Dziewczyna wzięła się pod boki i stanęła przed nim, wyzywająca a śmiała i wesoła.
— A ty, jak, ciebie spytają, czy mnie chcesz, to co im rzekniesz? — przemówiła hardo.
— To rzeknę co prawda, że cię miłuję dawno i chcę pojąć za żonę.
— Ha! tak im powiesz, a wierze im się tak podoba. Oni nas zaraz do prestoła zawiodą a zaczną nas po swojemu — wieńczat’, — a ty będziesz stał jak dureń i słuchał i przysięgał mnie po kacapsku i zatracisz wiarę swoją na wieki wieków. Kiedy tak, to sobie rób co chcesz, ale ja się wziąć nie dam, nawet siłą.
Tyle było dziwnej mocy i energji w głosie dziewczyny, taka niezłomna stanowczość, że chłopak poczuł się ostatecznie zgnębionym.
Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/47
Ta strona została przepisana.