Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/53

Ta strona została przepisana.

skrzydła, zwrócony do naczelnika, zawołał grzmiącym głosem:
— Za krzywdy, jakie czynisz, przeklęty bądź na wieki!
I stał tak groźny, pełen wielkiego majestatu w swej starości, pełen powagi i niezwykłej jakby jakiejś wyroczni zwiastującej zemstę prześladowcom.Był jak mściciel całego męczonego ludu, jak praojciec narodu i surowy sędzia.
— Przeklęty, przeklęty, wyrzucały starcze piersi, a oczy ciskały błyskawice świętego oburzenia.
Naczelnik spojrzał na starca i zdrętwiał, było w nim coś co moskala przeraziło, co mu skuło język i związało pięści.
W pierwszej chwili rzucił się do przeklinającego, lecz stanął jak wryty, niby niewidzialną siłą zatrzymany.
Starzec nie opuszczał ramion, trzęsły się czarną pomarszczoną skórą powleczone dłonie, lecz nie opadały, przeciwnie wznosiły się wyżej, roztwierały jak szpony. Cała twarz starcza skurczyła się i zbiegła, niby w dziób rozdrażnionego orła, który broni swego gniazda przed napaścią sępa ścierwnika.Gromy miał w źrenicach, może ostatnie w życiu, potęgę i moc w twarzy, grozę w podniesionych ramionach.Postąpił parę kroków naprzód, naczelnik bezwiednie cofnął się w tył i tak wolno, wolno, w ciszy brzemiennej, niepojętym jakimś zabobonnym strachem starzec posuwał się naprzód, naczelnik zaś, niby zwierz wystraszony — cofał się przed nim, dotknąwszy plecmi drzwi, zaklął przez zaciśnięte zęby i wypadł z chaty.
Za progiem oprzytomniał. Wściekłość go porwała. Zwartemi pięściami buchnął w ścianę domostwa z okrutnym rykiem.
— Ja was..., nie zabudu!...