Wieczór zapadł ciemny i słotny, deszcz mżył gęsto, zim no było przenikliwe.W chacie Józefata nie palili światła, Teresia gotowała wieczerzę, pomagał jej Michałek, Józefat siedział przy Romku i zmieniał mu okłady, a Marjanna, wciśnięta w najciemniejszy kąt izby, karmiła piersią niemowlę, pod piecem dwie dziewczynki bawiły się z królikami.
— Kozaki jeszcze się zabawiają na wsi, bo ich w świetlicy nie słychać — szepnęła Teresia.
— Daj Boże, by i na całą noc nie przyszli odrzekła Marjanna — człowiek choć przez moment ciszy zażyje, a odetchnie.
— Nie daj Boże nawet takiej ciszy, cała wieś jak wymarła, chaty jak groby, że już i życie obmierzło człowiekowi — narzekał Roman.
— Siejba była w płakaniu, wnuku mój, a jak czas próby minie, obfity plon zbierać będziecie w radości a weselu... Nikt nie wie dnia ani godziny i kiedy przepełni się miara — mówił pradziad zwykłym swym kaznodziejskim tonem. Nagle umilkł, szmer jakiś z zewnątrz zaniepokoił go. Wszyscy drgnęli nasłuchując.
Chyba ktoś idzie do nas, słychać kroki — szepnęła Teresia.
— Może kozaki wracają do świetlicy...
W tem gwałtowną siłą pchnięte drzwi, złamały się i rozwarły z łoskotem, do izby wpadło kilku strażników i żołnierzy. Z zaprogu huknął tubalny głos naczelnika.
— Wot że ja k wam jeszczo raz w gosti prihożu! nu tiepier nie sam. Hej rebiata sprawties choroszo!
Czterech strażników jak tygrysów rzuciło się na Marjannę. W jednej chwili wyrwali jej dziecko od piersi i z łupem swym wybiegli na dwór.
Kobieta z przerażającym krzykiem runęła za nimi, skoczyła Teresia, Józefat, nawet pobity Roman zerwał się
Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/55
Ta strona została przepisana.