Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/60

Ta strona została przepisana.

kiem tak radosnym i pełnym uczucia, jakby przemawiała do Niej Samej już w Niebiosach.
— Matuchno! mówisz do mnie., wołasz mnie...idę... idę... Najświętsza Boża... rodzicielko..
Szepcząc te słowa, cicho opadła na posłanie.
Skonała.
Oblicze Bożej rodzicielki jaśniało w brzasku świtu przedmroczną pogodą i uśmiechem boskiej, macierzyńskiej dobroci. Pół przymknięte oczy spoczywały na zmarłej ze słodyczą, usta przeczystej Dziewicy zdawały się szeptać do umęczonej niewiasty i jej dzieciny, ciche słowa boskiego przebaczenia i wiekuistej łaski dla ofiar za wiarę.

...........................

Przez cały dzień w chacie Józefata zachowywano się tak, jakby nic nie zaszło.
Ciało niewiasty i dziecka przykryto pierzyną, nie palono świec, nawet małe dzieci, prócz Michałka, nie wiedziały, że już nie mają matki.
Dziewczynki dopytywały się ciągle Teresi i pradziada dlaczego mama śpi, czemu nie je obiadu, a oni łykając gorzkie łzy musieli wstrzymywać dzieci od zaglądania pod pierzynę, bo ciągle trwali w obawie, by się kozacy nie dowiedzieli o śmierci. Paru przyjaciół Romana w najgłębszej tajemnicy, po różnych domostwach, częściami robili trumnę.
Wieczorem przeniesiono ją do chaty Józefata z zachowaniem wielkich ostrożności.
Cicho, bez świateł i śpiewów tylko przy szmerze modlitw pogrzebowych złożono w cztery deski zwłoki Marjanny i jej dziecka, poczem po północy, gdy cała wieś spała, kilku chłopców dźwignęło trumnę,wynieśli ją z chaty w czarną, wietrzną noc.Szczupły orszak po za stodołami pełznął w stronę starego cmentarzyka i po godzinie wędrówki utonął w gąszczu bezlistnych już drzew. Zaledwo jednak