policja zjawiała się tu rzadziej, świaszczennik siedział cicho, prawie bezczynny, przeklinając własne położenie.
Na tydzień przed Zielonemi Świątkami Roman i Teresia znikli ze wsi, lecz nikt o tem nie mówił, chociaż wiedziano, że poszli w dalsze okolice Podlasia, skąd wyruszyła kompanja do Częstochowy. Narzeczeni przyłączyli się do niej i jako pątnicy, szli pieszo na Jasną Górę, śpiewając pieśni pobożne, z nadzieją w swych duszach skołatanych — z radością w sercach m iłujących się wiernie, że wreszcie czas ich szczęścia nadejdzie, i że połączeni węzłem małżeńskim rozpoczną własne życie na dolę i niedolę.
Gdy ujrzeli z daleka wieżyce kościoła Jasnogórskiego padli oboje na kolana i łkali rzewnym płaczem wdzięczności i szczęścia niezmiernego, za łaskę, jakiej dostąpili, płakali łzami radości, jak rozbitki, którzy ratunek swój widzą i czują się ocaleni.
Leżąc na drodze w pyle i spiekocie słońca, modlili się całą duszą, żarem serc rozpłomienionych, ekstazą młodości i miłości. Oto świątynia przed nim i, gdzie oboje przysięgę od siebie odbiorą, oto kościół wielki, potęgą swą i cudami słynący, do którego oni oboje serca swe niosą, by je złożyć żywe i tęskniące wiarą u stóp Przenajświętszej Dziewicy. Nie można ich było oderwać od tej modlitwy i utulić w płaczu. Pątnicy z kompanji zainteresowali się nimi serdecznie, wszystkich rozrzewniła wiara tych młodych, zapał ich i tragiczne ich przejścia i nadzieja w jaśniejszą przyszłość.
Gdy weszli do kaplicy cudownej Teresia i Roman leżeli krzyżem podczas nabożeństwa, a dusze ich były w niebiosach, pokorne, ciche, oddane Bogu, radosne.
Po nieszporach ksiądz zakonnik udzieliwszy im spowiedzi i komunji pobłogosławił ich związek małżeński. Teresia i Roman oczy mieli utkwione
Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/63
Ta strona została przepisana.