Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/65

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, to ten sam co był u nas z naczelnikiem, jak Marjanna umarła.
— No to i cóż, teraz go tu po służbie wysłali i tu jest.
— A czego on tak na nas patrzy?.., — szepnęła młoda kobieta z dreszczem straszliwej trwogi.
Roman spojrzał i sam zatrząsł się ze zgrozy.Ścisnął mocno rękę żony.
— Prawda, czego ta bestja ślipia na nas wywala?
Targnął nim okrutny niepokój, lecz wnet się opanował.
— Cichoj Teresia, nie oglądaj się za nim, poznał nas pewno i patrzy, ale to i cóż, z kompanją przyszliśmy i teraz odjeżdżamy. Będą nas karali za to, że z kompanją szliśmy, albo to my jedni. Wsiadajmy do wagonu bo już czas.
Teresia i Roman ulokowali się jako tako w przepełnionym wagonie nie mogąc się pozbyć niepokoju wzrastającego w ich duszach ustawicznie.
Teresia czuła ściśnięcie serca bolesne jakieś, piersi Rom ana gniótł ciężar niebywały, a męczący.Przeczucie okropne spadło na nich huraganem i sprawdziło się natychmiast.
Zanim pociąg ruszył do wagonu ich weszło kilku żandarmów na czele tego, którego spostrzegła Teresia. Nagle i brutalnie policjanci chwycili oboje małżonków za bary, krępując im ręce. Roman wyr wał się, złapał w pół żonę i skoczył do ucieczki, lecz go umiejscowili żandarm i i wyszarpnęli Teresię z jego ramion.
Zawrzała krótka, straszna bójka. Roman i Teresia walczyli jak młode lwięta, z dziką pasją i energją, z szałem obłędnym.
Opierających się rozpaczliwie wyprowadzono przemocą z wagonu, pomimo ogólnego protestu pasażerów.