sztandar całą okolicę Mętne mroki, pasemka cieniów majaczyły dokoła. Oziminy z zielonych zrobiły się szare — wieczorne opary, powstałe gdzieś z nadbużańskich łąk i najpierw mgliste, potem coraz bielsze, spienione, burzyły się nad polami w oddali, roznosząc chłód i wilgoć. Noc szła ciemna, bo nagromadzone sine chmury, zbite w jedną płachtę, pokryły wszystko jakby zaćmą szarego pyłu.
— Czemu to na Anioł Pański nie dzwonili — pomyślał Janiuk i wnet sam sobie odpowiedział:
— Pewno już głuchy trochę jestem — a może było za daleko dla moich uszów.
Westchnął i szedł znowu wytrwale, resztę sił zbierając. Już jest blisko, już oto widzi mur okalający świątynię, spostrzega bramę zamkniętą i coś w nim nagle szarpnęło się; zobaczył w uchylonej furtce skulonego psa, który cicho a przeciągle wył, Janiuk przyspieszył kroku. Rozwidniło się trochę na niebie, wyjrzał mętny księżyc i rzucił światło na białe mury kościelne; błysnęły wyraźnie, po szybach okien księżyc przesunął ołowiane swe dłonie.
Pies siedział ciągle w furtce i z podniesioną głową wył tak żałośnie, jakby cicho a boleśnie płacząc.
— Wszelki duch Pana Boga chwali — szepnął Janiuk żegnając się. Zaskrzypiał żwir i starzec wszedł w ogrodzenie kościelne. Na psa patrzał niespokojnie, lecz i zwierzę ani drgnęło, jakby nie czując obcego. Czarne, kudłate siedziało na tylnych nogach, skomląc biadającym głosem.
Jakieś przeczucie złe, niewiadomo skąd powstałe, targnęło sercem Janiuka, zaczął go dławić niepokój silny a przykry i zupełnie nagły. Rozjaśniało się coraz bardziej, tu i owdzie błysnęły gwiazdy.
— Czego ta bestja wyje, czuje co złego, czy co?... zamamrotał starzec niecierpliwie. I oto przyszło
Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/74
Ta strona została przepisana.