— Strasznie na duszy się robi, jak takie wycie w nocy słychać. Uchowaj Boże! — zamruczał Janiuk.
Weszli do wsi.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Przeszło parę tygodni.
W wilję Ś-go Jan a dziwnie jakoś dużo ludzi dążyło w stronę Śledzianowa.Gdy zmrok zaczął zapadać, na wszystkich drogach widać było sznurem idące kobiety, grupy mężczyzn, często zaturkotał wóz, a wszyscy grzęźli we wsi, nikt jej nie mijał, nikt z niej nie wyjechał. We wszystkich dom ostw ach było ludno, lecz nie gwarno, wszyscy mówili przyciszonymi głosami, jakby w obawie, by ich nikt nie słyszał. Kto tylko wszedł do wsi, natychmiast ginął w pierwszych chatach, kryjąc się przed wzrokiem ciekawych. Wieś była już przepełniona po brzegi, a przejeżdżający ktoś przez jej środek nic by o tem nie wiedział. I świateł nie palono po chatach, ludzie siedzieli po ciemku, gwarząc szeptem, przejęci czemś ważnem, co kryli w duszach, uroczyście nastrojeni, pełni powagi.
Ostatnie zorze wieczorne pogasły na niebie, zrobiło się zupełnie ciemno. Wtedy to z tej, to z owej chaty zaczęły się wysuwać gromadki ludzi i cicho dążyły pod kościół, pełznąc pod jego mury, przytulały się do schodów, wsiąkały, zda się, w kamienne ogrodzenie.Crzęściał żwir pod ostrożnemi stopami.Czasem szemrały słowa ciche, lub niesforny okrzyk, stłumiony natychmiast. Po pewnym czasie kamienie ogrodzenia zewnątrz oblepione były tłum em szarych postaci, cienie te podpierały świątynię, obsiadły schody, jak nocne widma.
Gdzieniegdzie jaśniej zamajaczy twarz, zresztą masy te były prawie niewidoczne i nieruchome.
Kościół stał głuchy, ciemny, niemal groźny.