Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/82

Ta strona została przepisana.

jakby w zachwycie świętym, zasłuchani, zdumieni. Inni przycisnęli czoła do zimnych murów świątyni, klęcząc jakby w oczarowaniu.
Inni znowu nie śmieli wierzyć uszom własnym, myśląc, że śnią. Rozumieli i czuli, że dzieje się coś niezwykłego, niesłychanego i że trzeba łowić każdy ton cudownej muzyki z nabożeństwem, by nie zanikł w przestrzeni. Urok potężny padł na lud i obezwładnił go, jakiś dur zaślepienia ogarnął, — przeniknął wszystkich. Czasem wzmogły się szlochy, wzdychania, czasem jęk głośniejszy wybiegł ze strwożonej piersi i znowu cisza, tylko szczególna ta meiodja panowała wtedy wszechwładnie, upajając dusze, unosząc je poza świadomość i wszelką rzeczywistość.
Nagle głos jakiś przytłumiony, krzyknął z przerażeniem.
— Światło w oknach!...
Powstał szum i zmienił się odrazu w gwar głośnych nawoływań, płaczu i podnieconych okrzyków.Ktoś inny zawołał donośnie:
— To księżyc wschodzi!
Lecz głos ten zgasł, jak płonąca zapałka ciśnięta w rzekę, znikł w ogólnej wrzawie i wzburzeniu, zalany falą fanatycznych wzruszeń, które dosięgły szczytu.Lud zakołysał się, wszyscy padli na kolana, kto jeszcze nie leżał krzyżem, ten runął na ziemię i całował ją roztrzęsionemi ustami i łkał i modlił się głośno. Jedni spoglądali w zachwyceniu na okna kościelne, lekkim brzaskiem omaszczone, inni chwycili głowy swe w obie dłonie, wzniósłszy oczy w niebo, wzywali imienia Bożego, uniesieni szałem szczęścia, łaknący modlitwy, spragnieni jej. Inni wreszcie, bojąc się patrzeć na świątynię, głowy wciskali w trawę i w żwir, łzy lały się im z oczu gorącemi strugami, a serca biły mocno, a dusze rosły i wznosiły się ekstazą modlitwy do Pana nad Pany.