rzęcych jakichś ryków. Słowa komendy, tak boleśnie znane przez te tłumy, zgrzytały potwornie:
— Brat’ ich, wiazat’, strelaj!...
Suchy strzał karabinów rozdarł powietrze, jedna salwa, druga, ludzie oniemieli ze zgrozy. Zgiełk wzmógł się, grzechot karabinów, szczękanie szabel, świst nahajek kozackich zlał się z okrutnym jękiem katowanych, z ochrypłemi głosami komendy, z wizgiem obłędnym dzieci. Dzikie okrzyki huczały dokoła.
— Kozacy mordują ludzi!...
— Dragony strzelają w gromady jak do psów.Naród ginie!...
— Ludzie, ratujcie!...
— Chryste, zbaw nas!...
— Odstupajtie buntowszczyki od kościoła.Won!...
— Nie ustępować! nie ustępować!
— Nie dać kościoła!...
— Bronić wejścia!... bij!
— Stre... laj!...
Zagrzmiały nowe salwy, nowy odpowiedział im jęk. Żołdacy wpadli do kościoła.Kilku kozaków konno rzuciło się w zbitą masę ludu. Jęli tratować, bić, siec szablami po twarzach, ostre nahajki worywać w głowy i ciała.
— Bronić ołtarza!
— Księdza bronić!... wołano z gromady bliżej ołtarza stojącej.
— Sakrament ratować!...
— Gulajtie sołdaty! biej papistów! rubij!...
— Bieri ksiendza!...
Kapłan odwrócił się od ołtarza i trzęsącą ręką znakiem krzyża żegnał naród tratowany, konający pod kopytami koni dzikich barbarzyńców.
Ludzie nie mogli wstrzymać natarcia uzbrojonych zbójów, padali, ścinani jak łan żyta pod ciosami
Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/88
Ta strona została przepisana.