Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/24

Ta strona została uwierzytelniona.

Godziny szły. Słońce sunęło już wysoko na niebie, pogoda promienista, jesienna, cicha, i syta pogoda rozpostarła się nad ziemią i tuliła ją błogiem swem ciepłem.
Nagle głos dzwonka sygnaturki dźwięknął srebrzyście, zaśpiewał czystą nutą i wołał i wołał.
Dzeń, dzeń, dzeń! Dzeń, dzeń, dzeń!
— Dzwonią na prymarję. Cały kler już tam będzie; trzeba iść.
Wzdrygnął się.
— Iść na służbę, na egzamin przed... władzą. Tylko zimnej krwi, tylko spokoju. Żeby chociaż nie roześmiać się w najnieodpowiedniejszej chwili, zachować równowagę, mechanicznie spełnić rzecz całą i... odetchnąć.