Ta strona została uwierzytelniona.
— Kogo ty wzywasz?... Boga?... Ha! gdybyż On był!
— Co... co?... Chryste! on zwarjował.
Ksiądz Józef porwał kolegę za ramię i twarz zmienioną, konwulsyjnie sfałdowaną, przysunął do jego ucha.
— Ja nie zwarjowałem, tylko nie wierzę, nic, nic nie wierzę! Słyszysz?! nie wierzę a idę kłamać, drwię a idę czcić, plwam a idę całować!
Świszczący szept jego, te straszne słowa przeraziły djakona. Krzyknął i rzucił się do drzwi jak ścigany. Józef go zatrzymał.
— Dokąd?...
Djakon szarpał się.
— Puść mię ty!... puść!!
— Dokąd?...
— Ostrzegę przed zbrodnią... nie dopuszczę do... bluźnierstwa.