Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz zatrząsł nim odmienny dreszcz, okrutny jakby spazm nerwów. Patrzały nań płomienne oczy Zuzy, wświdrowywały mu piekący żar w mózg, zaborczą żądzą ciągnęły go ku sobie.
Zmieszał się bez ratunku, spuścił powieki, zacisnął zęby i tak doszedł do zakrystji.
Ubierali go, on zaś czuł, że każdy fibr w jego jaźni woła — spokoju — i równocześnie gwałci możliwość jego. Duszność odebrała mu na sekundę przytomność umysłu, zląkł się że zemdleje.
Był biernym w ruchach, ubierano go jak nieboszczyka, stał niemy, bezwolny, jak trup.
Usłyszał obok siebie szept.
— Co mu jest? Czy to ekstaza, czy omdlenie?