Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

przemknęło przez mózg, ale bez ździwienia, bez śmiechu, zupełnie naturalnie.
Leciuchny odcień skruchy, całkowity zanik drwinowania. Ksiądz Józef umysł swój wyjął z nasiąkłych ironią komórek, rzucił go w abstrakcję, oczyścił z naleciałości i wysłał w atmosferę ideową z szeptem: «znajdź i przynieś».
Słuchał kazania pół przytomnie, zwroty, słowa górne muskały go mile, bez wrażenia dotyku. Brak plastyki! Kto mówi, gdzie, dla czego? Ach prymicja! moja prymicja, pry... mic... ja.
Doznał jakby zażenowania, niesłychany objaw, bał się spojrzeć na ołtarz. Oczy miał utkwione w hafty ornatu. Brak przestrzeni, wszędzie czyjeś oczy, same oczy, tyle ich świdruje naokoło.