Strona:Helena Mniszek - Prymicja.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez długość nawy kościelnej stał szereg ludzi, rozpoczęty od ołtarza szpalerem duchownych. Ksiądz Józef przyjąwszy błogosławieństwo od biskupa sam udzielał go teraz zebranym. Dłonie kładł na głowach pochylonych ku niemu, ręce jego całowano jak relikwie.
Błogosławiąc profesora-teologa spotkali się oczyma. Stary kapłan z podziwem zatopił wzrok w tym który doznał cudu. Młody kleryk-djakon lękliwie podniósł młodzieńcze oczy na prymicjanta i spuścił je szybko zmieszany. Bo z twarzy księdza Józefa biła powaga, skupienie duchowe, zupełne oderwanie się od ludzi i świata.
Idąc środkiem nawy ujrzał tuż przed sobą, ciemną głowę Zuzy. Patrzyła mu w oczy śmiało, wyzywają-