gnięta ich urokiem. Wszelka utylitarność była dla niej obcą, legalność wstrętną. Księciu imponowała siła, jego żonie zaś bohaterstwo. Coś ją intuicyjnie rwało ku tym szeregom, które jak hufiec złotopiórych ptaków leciały ku zorzy, otoczone ze wszech stron wrzącymi bałwanami oceanu wściekłych namiętności.
Burza stała się już orkanem potwornie ryczącym, kanonady wstrząsały ziemią, szły klęski, pogromy przelały się, znacząc po barbarzyńsku ślady swoje krwawe. I jak rzeka rozhukana występuje z brzegów, tocząc spienione wody, wciągając pod siebie ląd, niszcząc, łamiąc, druzgocząc, aż dokona zagłady, tak orkan ten straszliwy rozlewał się dalej i dalej, miażdżył, niweczył, zatratę i śmierć za sobą wlokąc. Coraz bliżej, bliżej, nadciąga grzmot. Jak słychać nasuwającą się trąbę powietrzną i widać słupy czarne na horyzocie, skąd ona idzie, a las, a przyroda cała drży, przeczuciowym lękiem; dreszczem zgrozy przeniknięta, w trwodze ruiny i skonu, tak samo ludzie, słysząc zbliżający się huk, widząc dalekie jeszcze łuny, przerażeni byli i niepewni. Coraz nowe hasła i sygnały, że to idzie, że to przyjdzie i, tratując, przejdzie i pogna dalej okrutne cielsko. Oczekiwano w natężeniu. Groza już wiała. Powstał niesłychany popłoch, ludzie wpadali w obłęd strachu. Panika! Uciekają, uciekają, brzmiało dokoła, zwiększając zamieszanie.
Uciekają!... powtarzało coraz więcej głosów, niebywale spłoszonych. Biją, pędzą, wypędzają, precz, fala płynie wartko, zbałwaniona, rozbuchana, hucząca.
Wieści nadlatują z szumem ptasich stad; dla jednych są czarne jak złowieszcze kruki, w krwiożerczości swej nieprzewidziane, dla innych, niby białe gołębie, witane radośnie, z weselem i łzą wzruszenia w oku. Nadciąga Nemezis, nadciąga! Idzie!... a przed nią żagwie płonące, a za nią dymy popiołów. Idzie i pochłania i oczyszcza kraj z zakały najeźdźców i spycha ich dalej i dalej. Szlak jej pochodu śmiało pędzi naprzód, bezwględnie, zaborczo.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/113
Ta strona została przepisana.