— Wyjeżdżają Eustachowie i Ponieccy i Dobruccy. No... cała śmietanka okoliczna — mówił książę do żony.
— Ucieka również i nieśmietanka, mój drogi, bo zastępy miejskich urzędników, polaków, razem z czynownikami...
— Tych tam... ja nie zauważam.
— I razem z nami — dorzuciła księżna,. — Za to ten i ów „szarak“ szlachecki, jak ich nazywasz, nie rusza się z miejsca.
— Tym się również nie dziwię. Arystokracja wyjeżdża i to mi wystarcza.
— Stryj Salezy zostanie, za to ręczę!
— No, Salezy! odwieczny maniak!
— A ty jesteś nowoczesny szermierz, idei... zmykania.
— Ena!...
— Czy wiesz, jak profesor Hruda nazywa ten ruch?... On mówi, że to nie wędrówka narodów, to wędrowanie narodu ze swego kraju do cudzego, to ucieczka od swego boga do obcego bałwana, bo przed nim przywykło się pokłony bić bałwochwalcze. Więc nie spotstrzega się agonji ginącego olbrzyma, byle własną ratować bezradność.
— Co mówi ten twój profesor, to jest dla mnie obojętne. Ale ty Ena, nie powinnaś ani słuchać, ani powtarzać jego insynuacji.
— Wierzę w niego bardziej niż w wasze złudy bez żadnych podstaw.
— Podstawy te są trwalsze niż sądzisz ty i ten... skwater. Szkoda, żeś nie rozmawiała z Mussin-Puszczewem w tej kwestji.
— Cóż, kiedy on, fiut... Zmyka!... — zawołała księżna.
Podrzuciła przytem lekko i zgrabnie nogę, uderzając się w kolano, z zabawną miną.
— Ach, Ena!... Quelles manières! Wyjazd Mussina niczego nie dowodzi. Ale on by cię napewno przekonał, co do tych podstaw i naszych złud... jak się wyrażasz.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/115
Ta strona została przepisana.