Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/118

Ta strona została przepisana.

— Kto to... my?...
— My, co wyjeżdżamy z budynku płonącego i nasze wojska.
— Jakie nasze?...
— No... et bien... nie widzi pan, że armja nasza się cofa chwilowo, dla strategicznych celów?...
— Książę pan nazywa ją naszą?... — szeroko otworzył oczy pustelnik. — Słyszałem to samo w miasteczku; nasze wojska zwyciężają, a potem nasze wojska czynią odwrót chwilowy. Tak mówili ci, co już wywędrowali jako awangarda „naszych“ wojsk. Ale z ust księcia pana nie spodziewałem się tego usłyszeć. U nas pali się dach, trzeba dom ratować, zamiast biedz do budynku cudzego, który się nie tylko pali, lecz zawala się sam w gruzy, bo podwalina już strupieszała. Ale choćby tam był gmach kamienny a u nas chata, nasz święty obowiązek w niej pozostać z ideą, by i ją uczynić gmachem skalnym.
— Już pan skończył panie... panie Hruda?...
— Nie książę, nie skończyłem, bo książę wreszcie ma syna i tego na tułaczkę po obcych stolicach nie narazi, ot... ot... On musi tu pozostać, jako przyszły filar polskiego społeczeństwa polskiej arystokracji.
— Syn i żona pojadą ze mną.
— I cóż wy tu będziecie robili po powrocie?... wy, dezerterzy z placówki społecznej. Jaką będzie wasza rola w naszym kraju i jaka mina?... Bo wy nie wygnańcy, jak tu niektórzy pompatycznie twierdzą o tych, co sami zmykają, wy uciekinierzy z pod dachu matki pod dach wroga, bo niby silniejszy. Czem wytłomaczycie waszą ucieczkę?... powtarzam; tamtym więcej wolno niż wam... tamtych dla wielu różnych powodów czemś wytłomaczyć można, was... niczem. Chyba strachem, a to już... to już nie po męsku, nie po obywatelsku, nie... po książęcemu.
— Panie Hruda, dosyć!... Dosyć, dosyć, profesorze! Nie masz pan prawa do mnie tak przemawiać! Rad two-