Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/125

Ta strona została przepisana.
VIII.

Ogniste ptaki szrapneli, granatów leciały stadem nad Jarowem, z łoskotem i szumem. Syk olbrzymich pocisków przecinał powietrze rozedrgane od ciągłego ruchu. Szybki lot śmiercionośnych potworów skuwał ludzi przerażeniem, chrobot ich skrzydeł nie ustawał i złowrogi wark. Gdy ptaki te ogień niosące spadały na ziemię, huk potężny powstał z dotyku ich cielsk — ogłuszał, a ziemia rozpadała się, tworząc głębokie szczeliny i wyrwy. Gdy ptaszysko siadło na budynek, wybuchał pożar, słupem płomienia waląc w górę, gdy uderzyło dziobem w ścianę, czyniła się tu szczerba i sypał gruz.
A wielkie gardziele żelazne wyrzucały coraz nowe stada żarłocznych ptaków. Nadlatywały gęsto chmury drobniejszego ptactwa ze skrzekiem piekielnym, jakby gwizdem szatanów. Kłóły ziemię bez wielkiej szkody, przebijały mury, odłamując tynk, ale zato niby owady kąśliwe czepiały się ludzi. Którego tknął świergocący ptaszek-kula, ten padał i pogrążał się w mrok śmierci. I trzeci rodzajĄ ptaszków grasował obficie, ten był nazjadliwszy. Sypał gradem, kładł pokotem. Ich lot to szczekotanie ciągłe, nieustanne, niby rechot jakichś gigantycznych, żab-lewiatanów, monotonne, rozgwarzone a ostre w dźwięku, jak ciskany na marmur śrut równym matematycznie a szalenie szybkim tempem. Rumot, djabelnie