Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/138

Ta strona została przepisana.

kiś. Otacza ją całą tym ciepłym, dobrym i smutnym wzrokiem. Ach, oto szept jego wyraźny... ona go słyszy... słyszy... „A gdy się kiedy spotkamy, inną już będziesz, bo cię przeistoczą...“
Ten sam, ten sam głos, słowa, któremi ją żegnał, wtedy... wtedy...
— Bohdanie! — krzyknęła księżna, wyciągając ręce żywiołowym ruchem.
Wychyliła się w osłupieniu głęboko poza kratę poręczy balkonu.
Co to?... On znika, znika, znika?... odjeżdża prędko, prędko... cały szereg z nim. Och... stanął... patrzy na nią. Szczęście!...
... Chwyta sztandar... wznosi wysoko w górę.., salutuje ją i...
... Słychać tętent Machmuda, znikł... zgasło wszystko. Jakaś mgła... tuman...
Księżna uklękła przy balustradzie i zapadła w zachwyt pół snu, pół jawy. Trwała tak długo, nie spostrzegła w zadumie, że na wschodzie wystąpiła złoto-różowa taśma i szła w górę nieba świetlista, promienna, a bogata w tonie. Cały przestwór powietrzny pokrył się lekką, jak pył, morelowo-seledynową srzeżogą. Gwiazdy zmętniały, gasły jedna za drugą, cicho, potulnie, blade i nikłe w obec potęgi świtu. Spokój i radość na niebie, cisza na ziemi.
Księżna ocknęła się, jak ze snu. Co to?... nic nie huczy, ucichł rechot żelaznych żab, hurkoty, tętenty... łuny, rozwiały się widziane obrazy.
Kobieta zakryła dłonią oczy, jakby zatrzymać w nich pragnęła ostatnie zarysy i refleksy minionej halucynacji.
Cisza. Świat zastygł, śpi, czy zamarł?
Nie, bo oto znowu krzyk, wrzask, strzał. Co to?... W porannych oparach, w różach świtu widzi księżna w oddali, na polach, jakieś poczwarne zjawiska: djabłów, czy straszydeł bajecznych?