Młoda kobieta podeszła śmiało.
On powstał.
— Księżno!!!...
W stłumionym okrzyku tym zawarł bardzo wiele.
Zrozumiała go. Wyciągnęła do niego rękę. Mocno ukrył ją w swych dłoniach.
— Pragnęłam tu przyjść, musiałam! Czy... dobrze, że... przyszłam?...
Zamiast odpowiedzi rękę jej przytulił do swych płonących ust.
Nieskończona zda się minuta ciszy, w której mówi i pieści mnóstwo głosów.
Usłyszał jej szept:
„A gdy się kiedy spotkamy, inną już będziesz... bo cię przeistoczą“.
Drgnął, oderwał usta od jej ręki.
Spojrzeli sobie długo w oczy. Pomimo grubego mroku zanurzyli się w swych źrenicach i czytali w nich treść serdeczną.
— Nie przeistoczyli?... — spytał głębokim, nizkim tonem głosu.
— Wzmocnili...
Zgiął się gwałtownie i, przyklęknąwszy, dotknął czołem jej kolan. Ujął drugą jej rękę i miękkie dłonie ukochanej kobiety położył sobie na skroniach.
— Błogosławieństwo moje, moja męczarnio... moja krwawa tęsknico, mój... płomieniu życia.
Pochyliła nizko nad nim rozpaloną twarz.
— Więc i ty... i ty?...
— Zawsze!... jednakowo silnie... męczeńsko...
Trwali, jak w oczarowaniu.
— Marzyłem... przyzywałem... abyś przyszła.
— Dosięgnął mnie... twój nakaz.
Dźwignął się, odurzony szczęściem.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/151
Ta strona została przepisana.