uczucia z niezwalczonem męstwem i niemal z despotyzmem woli.
Nie mogli oderwać od siebie przykutego wzroku. Oświetleni świtem napawali stęsknione oczy widokiem swych postaci. Trzymał wciąż jej ręce i... prawie bezwiednie, pchany ogromem pragnień pociągał ją ku sobie. Gięła się ku niemu ze słodyczą, posłusznie... Magnetyzowała ją jego zmarszczka pomiędzy brwiami. Wyjęła rękę z uścisku i dotknęła palcem pionowej bruzdy. Ramiona ich zetknęły się... Zadrżeli oboje namiętnym dreszczem.
— Harde masz... czoło... komendancie...
Poczuła się nagle oplecioną, w jego objęciach.
Z wybuchem szału przygarnął ją silnie do tętniącego serca, na jedno mgnienie oka. Urok zawisnął nad nimi i dotknął ich złotem skrzydłem.
Odsunęli się od siebie, zdyszani... bladzi.
— Już... świta!... trzeba iść... — wyrzuciła szeptem z falującej piersi.
Męka straszliwa odbiła się na jego twarzy, jej rysy drgały żalem aż bolesnym.
Oficer przeciągnął dłoń nerwowo po swojem czole i włosach.
— Tak, czas... za chwilę ruszamy w bój.
Zdusił w sobie lwim wysiłkiem otchłanną rozpacz rozstania.
Kobieta oddała mu obie ręce.
— Duchy nasze pójdą razem, nierozłącznie...
— Tak — rzekł z mocą. Promieniuj nadal, promienie twoje niechaj szerokie roztoczą koła. Odrodzenie ducha twego, twórcze przyjąwszy kształty, nagrodą będzie dla mnie, dla ciebie nieśmiertelną chwałą. Chcę być posiadaczem twego ducha, jedyna... moja... na zawsze, na wieki.
— Jesteś nim i nim władasz i... tak pozostanie.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/154
Ta strona została przepisana.