że najwięcej go przeraża obawa, uszczuplenia dochodów; to już jest wprawdzie znaczne, a może być zwiększone. Gniew Krysta za to skrupia się na znienawidzonych przez niego warstwach; spodziewane ich prerogatywy i już istniejące doprowadzają go do pasji.
— Biedny książę pan! — pokiwał żałośnie głową ubawiony pustelnik.
— A co myślisz, panie Medardzie, dla Krystyna większej tragedji nie może być.
— Wierzę... i współczuję.
— Żebyś słyszał, kochany, jak on się rozgorycza a priori, jakie wygłasza własne hasła...
— Pewno najskrajniejszego feudalizmu.
— Eee!... z epoki jurajskiej! Bożenkę to niesłychanie gnębi.
Hrabia nagle ożywił się.
— Bożenka zaczyna imponować, nawet mnie. Wierz mi, profesorze. Cóż za siła w tej kobiecie!... Wiemy obaj, co żyje i stale trwa w jej duchowej istocie, co zapala jej serce. Ona nie traktuje tego pospolicie, ona tem promieniuje i szerokie zakreśla widnokręgi dla swych promieni. Wiesz zapewne o projektach przyszłych mojej synowicy — profesorze?
— O... kolonizacjach, czy tak?...
— Właśnie. To już zamiar dojrzały. Wszystkie dalsze obszary Jarowa Bożenka chce obsadzić kolonistami polskimi. Terytorja te oddać im na długie i bardzo dogodne dla kolonistów wypłaty. Chodzi jej o to, by spolszczyć kresy, by zamiast cudzoziemców, których tu pakują, rodakom dać ziemię. Wszystkie zaś sumy płynące z tego źródła przeznacza na uprzemysłowienie tychże kolonji. Preliminarja tej sprawy są już rozpoczęte, ale trzeba pewnego uspokojenia dzisiejszych zawichrzeń... wówczas wprowadzi się ją w czyn, To marzenie Bożenki.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/166
Ta strona została przepisana.