szły z kamieni, Koniuszy dosiadł drugiego wierzchowca, chcąc pani bez opieki nie puścić. Lecz ona krzyknęła zdyszana:
— Proszę zostać! pojadę sama...
— Ależ... księżna pani...
— Pojadę sama! Otworzyć bramę.
Jeszcze kilka susów nieprawdopodobnych, Machmud wspiął się w górę, dał młyńca, szarpnął się, prychnął i ostrym kurc-galopem runął w bramę. Księżna swobodnie puściła wodze; koń, odczuwszy wolność, pognał zdwojonym pędem, rwał naprzód, niby huragan, pochłaniając drogę przed sobą.
Księżna upajała się szalonym pędem, od czasu do czasu szarpnęła munsztukiem, pobudzając Machmuda, bieg jego stawał się nieledwie napowietrznym, leciał z szybkością strzały, mijał drzewa przydrożne. Droga, ocieniona gęsto drzewami, biegła równą Iinją jasną, w świetliste słoneczne plamy, wskroś pól, falujących pierwszą zielenią o jedwabnym połysku i chrzęście. W cichym powietrzu była słodycz miodowa, nasiąkła zapachami, i jakiś spokój bezmierny, który napawał jednocześnie rzeźwością i energją.
Księżna Bożenna uspokoiła się znacznie, przemożna siła natury ukoiła jej stargane nerwy, fala gorącej krwi napływała do żył, ocuciła młodą, życiową wenę.
Wierzchowiec z amazonką wyglądali, jak duża torpeda, mknąca z chyżością pocisku przez przeczyste fale rozsłonecznionego powietrza. Wiatr majowy świstał koło uszu księżnej, rozwiewał jej włosy nad czołem. Ona zaś wchłaniała w piersi pełnym haustem ten szampan eteryczny, płynący szerokim prądem. Myśli księżnej rozpierzchły się, cała jej istota żyła tylko słońcem majowem i tą jazdą szaloną. Z drogi wysadzonej drzewami wpadli na groblę wśród olch. Było tu grzązko, woda chlupała pod kopytami konia, który zwolnił biegu, wpadając w
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/17
Ta strona została przepisana.