rego przycwałował Machmud, a chałupą, pędził po korzeniach wartki strumień, miejscami spieniony, to znów gładki jak sztaba żelaza. Woda była w nim koloru czarnej kawy, żywicą i smołą nasiąkła a chłodna i nadzwyczaj bystra. Nieco wyżej, na wzgórku stała studnia z żurawiem, opodal pasł się na łące koń, spętany na przednie nogi. Skakał dziwacznie i ociężałe, rozwiewając przytem grzywę olbrzymią i zamaszysty ogon.
Machmud zwietrzył sadybę ludzką i ujrzał skaczącego krewniaka, a chociaż odrazu poznał, że to prostak, jednak obyczajem istot kulturalnych zarżał gościnnie, akcentując zarazem wyższość swego rodu. Rżał z temperamentem, lecz dystyngowanie, raczej konchami nozdrzy niż głosem. — Porozumienie trwało krótko, gdyż spętany prostak nie chciał się zaznajamiać z arystokratą z pałacowych stajni; majdnął łbem kilka razy brutalnie i, odskoczywszy na przyzwoitą odległość, zanurzył głowę w kożuchu soczystej trawy.
Rżenie Machmuda zbudziło osadę. Z chaty wyszedł na próg człowiek już stary, ale młodzieńczy w ruchach, średniego wzrostu, suchy, z głową bardzo niezwykłą w typie. Twarz o rysach wydatnych wyrażała siłę i charakter, oczy szare, stalowe, przyćmione cienką powieką, głębokie były bezdennie, spokojne, poważne i tak łagodne jak u dziecka. Nie nosił zarostu, tylko bujne, krzaczaste brwi i przerzedzoną lecz jeszcze niezłą czuprynę, lekko szpakowatą. Cała postać pomimo prostego niemal w swej skromności stroju była jednakże niepospolitą i zupełnie otoczeniu nie odpowiadającą. Ręka, którą przykrył powieki od blasku słońca, raziła trochę przy całości, była również sucha i dość drobna, ale powleczona skórą opaloną i zgrubiałą jak u wyrobnika.
Księżna podjechała wolno; z przyległej szopy gapił się na konia i na nią parobek z siekierą w ręku.
— Dzień dobry, profesorze!
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/20
Ta strona została przepisana.