— Otóż to właśnie, manja pustelnicza! Wracam do tematu; dla czego pan ludzi nie lubi?...
Profesor Medard Hruda zasępił się, zaczął palcami bębnić sobie po kolanach, powieki zasunął całkiem na oczy i długo milczał, wreszcie rzekł, jakby się tłumacząc:
— Nie tyle nie lubię, ile się ich obawiam i ot, unikam ich sobie, skutecznie dla własnego zdrowia. Siedzę w lesie jak grzyb, pewny tu, że już mnie nikt w żadnym barszczu gotować nie zechce. Do pańskich sosów jako przyprawa, jestem też niezdatny, bo stary, robaczywy, jak księżna mówiła, trułbym ludzi, a toż na co? Każdy i tak prędzej czy później truciznę połknie, na co ja mam być tym aptekarzem? Na świecie czuję się strasznie już starym i źle mi, a — tu ot, jak młodziak jaki, tu ot ja sam sobie królem, a poddany tylko Bogu. Rozwielmożniłem się, śmiałe miewam myśli; że ta cała natura dla mnie, bór dla mnie rośnie, dla mnie szumi, kwiaty dla mnie pachną, ptaki dla mnie śpiewają, woda w źródle dla mnie tryska, choć ona smolna, ale moja. Czasem to już myślę, że i słońce dla mnie świeci, taki ja magnat! A na świecie tak, cóż, robaczek ja maleńki, pyłek, ale do niczyich butów nie przylgnę, za twardym orzech do zgryzienia. Trudny byłem dla ludzi, a ludzie dla mnie, bo to i niewiadomo co?... w salonie za mały, a w przedpokoju za wielki.
Ot tobie ananas! Kłopotliwa figura.
— Wszakże pan nie był salonowcem, tylko pracownikiem dużej miary, uczonym.
— Et, jaki tam uczony!
— Jest pan w swej dziedzinie sławą.
— Księżna pani bardzo łaskawa. Ludzie mnie nazywali warjatem, maniakiem, idjotą starym. Jak się to często słyszy dokoła siebie i wyczytuje się to z ludzkich min, to ot człowiek sam w siebie zwątpi, sam się stuka w rozum, czy aby nie wyparował. Ludzie wszyscy tacy wielcy, tacy mądrzy, tak szybko z miernoty wyrastają
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/25
Ta strona została przepisana.