Profesor poszeptał coś chłopu na ucho, a gdy odszedł zajął się gościem z wytwornością światowca. Księżna sama nakładała mleko na talerze, apetycznie było chłodne i fałdziste, przetkane kremową śmietaną. Gdy napełniła talerze, roześmiała się wesoło.
— Śliczna sielanka! Ale na co nabierzemy kaszy, niema talerzyków deserowych.
— A no, niema! — zafrasował się gospodarz — to już mój cały serwis. Musimy jeść z jednej salaterki, więc tak, księżna będzie jadła ze swojej strony, a ja ze swojej, dobrze? może się nie pobijemy?
— Z pewnością! Ha, ha, gdyby to Eustachowa widziała! Ale ja mogę pana przejeść, jak to mówią, bo mam szalony apetyt.
— Aby na zdrowie i aby smakowało.
Księżna wzięła łyżkę, spojrzała na nią nieufnie, ze zdumieniem, zastanowiła się, oglądając ją bacznie choć dyskretnie, nawet poczerwieniała trochę. Stary to zauważył.
— Nie srebrna, pani moja, nie, zwyczajnie blaszana. Semén w miasteczku na targu kupił, ale cienka przynajmniej; drewnianą to i ja nawet nie mogę jeść, za gruba jakaś, do ust przykro wkładać. Takie ot ma człowiek wybredne przyzwyczajenia.
— Pan wybredny?! Ach, profesoruniu, żyjesz jak święty na pustyni. Ale cóż, nie chcesz nic z Jarowa przyjąć, jesteś dumny, jak król.
— Dumny na swych śmieciach i dobrze mi. Taki ot jestem dzik! Cóż tam, mleczko smakuje z blaszanej łyżki?...
— Wyborne! widzi pan, że pochłaniam żarłocznie.
— Ale kasza w ząbki kole. Hę?...
— Cóż znowu, bardzo smaczna, tylko pić mi się chce, więc wolę mleko.
— Dyplomacja, pani moja.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/30
Ta strona została przepisana.