— Nieszkodliwa profesorze — uśmiechnęła się wdzięcznie.
Semén wniósł ostrożnie dwie, dziwnego kształtu wazki, pełne miodu ciemnego i gęstego jak roztopiony bronz, w płynie tkwiły dwie łopatki małe, zręcznie wystrugane, snać świeżo wykończone. Zapach pszczelny i syty rozszedł się łagodnie, jak woń skoszonego siana w parne południe, łub kwitnącej lipy.
Księżna klasnęła w ręce.
— Miód! jaki apetyczny! Cóż za osobliwe naczynia, z czego to jest?
— Zeszłoroczne tykwy, przecięte na pół i wydrążone, a łopatki miejscowego snycerza, Semena, zrobione ad hoc. Miód już świeżo podebrany, wiosenny, bardzo smaczny, z pierwszych ziół i kwiatów, przedziwnie aromatyczny. Proszę niech księżna spróbuje, do podpłomyków to będzie deser.
Młoda pani rozweselona niezwykłą ucztą, nabierała bursztynowego płynu na drewnianą łopatkę i sącząc go z wysoka na podpłomyk, zachwycała się przezroczystością ulepu, błyszczącego złotem w słońcu, zanurzyła potem białe zęby w lepkiej słodyczy, chrustając zarazem podpłomyk.
— Wyborny, przypomina mi się Anglja; tam jadają miód na deser. Ależ ja się u pana uraczę jak nigdy! Czyj pan był w Anglji?
— Byłem w Londynie, Szkocję znam lepiej i trochę Irlandję.
— Pan chyba zna cały cały świat, z brzega w brzeg, prawda? Od bieguna do równika?
— Ot, tak znowu nie, bieguna nie znam, a równik:.... trochę tam za gorąco, lecz wytrzymałem nie gorzej od tubylców. Księżna przecie także zna środek Afryki, fiordy norweskie.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/31
Ta strona została przepisana.