zoologicznego w Warszawie, Ale cóż ot, nie mogłem się do niego zbliżyć dla zdjęcia skóry, bez tego podłego uczucia, że to potworny trup ludzki. Taka ot głupota, nie do darowania. Nas dwuch tylko było w puszczy, przewodnik bał się, czy brzydził i także nie chciał.
— A ja lubię małe małpeczki, takie głupiutkie, idjotyczne potworki.
— Tfy! hadkie małpy! — W zagrodzie mojej nad Zambezi miałem różne zwierzęta: węże, ptaki, czworonogi. Najlepiej lubiłem małego słonia, nazywałem go „mużykiem“ i żyrafkę panienkę. Tak się ślicznie wdzięczyła smukłą szyjką i przymilała pysznemi oczyma, jak owalne agaty. Rzęsy czarne i taaakie... ot, podawała główkę miękko, pieściwie, żeby ją łechtać po rożkach.
— Mówi profesor, jak o kochance.
— Ot, bo kochałem tę swoją panienkę, aż mi ją zastrzelił krajowiec złodziej, jak skubała sobie liście „mokali“ czyli akacyj, niby dziewczyna rwąca wiśnie z drzewa.
Tylem ja widział, zbójów kilku, konno dogonić ich ani sposobu. Zresztą już poco? Nie mogłem się uspokoić, takie to było śliczne, mądre i dobre.
Profesor westchnął ciężko, jakby istotnie po stracie drogiej osoby. Szedł ze zwieszoną głową, czyniąc rękami ruchy desperackie. Tyle żalu i smutku było w całej jego postaci i w twarzy, że księżna zamyśliła się, ciekawie go obserwując. Wiatrem strącone, padły na pustelnika białe płatki czeremchy, kwitnącej opodal. Uśmiechnął się, ujął w palce delikatne welinki kwiecia i jak do małych dzieci przemawiał do nich.
— Ot... ot... opadacie już? Szkoda! Roztrwonicie całą kiść kwiatu w ten sposób, smarkatki jedne!... A całości się trzymać! a pachnąć w kupie!... nie latać osobno! Zachciało się motylki naśladować... Widzicie ich... ot... ot...
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/36
Ta strona została przepisana.