Długie milczenie i cichy szept.
— Ale ja przepraszam, ja ot, może i nie powinienem,.. wiem.,.. bo każdy tak żyje, jak sam chce. Pragnąłbym jeno, aby księżna była, ot, pragnąłem tylko wytłumaczyć, dlaczego nawiedza księżnę ów spleen... bo brak czynu, myśli, celu. Ot, to jest. Nic, nawet podróże, choćby po całym świecie, ale bezcelowe w końcu znudzą, zmęczą. I to się przeje i to. Za nirwaną tęsknią tylko życiowi wykolejeńcy... i... i... może buddyści...
Próżniacy — zaszumiały stare sosny dokoła, próżniacy — wołały krzykliwie sójki i ptactwo leśne, próżniacy — wionął lekki prąd powietrza do ucha zamyślonej księżnej. Podniosła głowę i patrząc przenikliwie w przymknięte oczy starego, rzekła bez gniewu:
— Nie dokończył pan swej myśli, tak jak zamierzał, zmienił pan ostanie słowo.
Usta profesora drgnęły dobrym, trochę kłopotliwym uśmiechem.
— A ot... już tak.. może być.
— Ja odgadłam, to słowo niedopowiedziane, jak odgaduje się rym we właściwem miejscu.
— Tak i dobrze, paniż ty moja, tak dobrze, że odgadłaś.
Stary z wielkiem ożywieniem wziął ręce blado uśmiechniętej kobiety i gorąco ściskał je w swych pracowitych dłoniach.