— Jakie? — mówże, bałwanie!
— Jaśnie oświecona księżna pani spadła z konia.
Książę drgnął, lecz opanował się natychmiast.
— Łżesz! księżna nie spada nigdy — odrzekł z flegmą i zabrał się do oczekującej ostrygi.
Daniło zamienił z kamerdynerem błyskawiczne spojrzenie.
Książę był trochę stremowany, ale nie okazywał tego. Przełknął mięczaka i, biorąc drugą muszlę, spytał:
— Gdzie jest księżna?
— Niewiadomo, Machmud przybiegł sam, a skąd, też nikt nie wie.
— Koniuszy zawiadomiony?
— Tak jest. Rozjezdni wyjechali na różne drogi, szukać...
— Powozy wysłane?...
Daniło zdziwił się.
— Powozy?... Nie.
— Jesteście durnie. Czemże przyjedzie księżna?... Ruszaj do szorowni, niech wysyłają powozy w różne strony. Podawać pieczyste — rzucił przez ramię do lokaja.
Strzelec wyszedł z nieokreślonem uczuciem niepewności w swej prostej duszy: czy książę przejął się możliwością wypadku, czy nie. Wszyscy jakoś potracili głowy. Jeden książę był spokojny. Widać tak jest po pańsku — myślał Daniło i gorączkowo zajął się rozesłaniem ekwipaży.
Po śniadaniu książę zjawił się przed stajniami, z zimną krwią wysłuchał relacji masztalarzy, obejrzał Machmuda i cisnął przez zęby:
— Wściekły ogier!
Trzepiąc szpicrutą po swoich sztylpach, myślał: odważna Ena — lecz nawet sam przed sobą nie chciał się przyznać, że on na tego konia nie wsiadłby za nic.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/48
Ta strona została przepisana.