nie nawykniesz, ja zaś, do tej szanownej twierdzy, w której zamykasz, na cztery spusty swój... stary takt, również nie czuję pociągu.
— Widzę to. Chcesz być lżejszą.
— Od twoich doktryn... O tak! Wybacz, że cię naraziłam na tyle... fatygi. Adieu!...
Złożyła przesadnie głęboki, dworski ukłon i wyszła szybko z gabinetu.
Książę uznał jednak, że nie wyczerpał sprawy, zepsuła mu niemal cały dzień. Z niezmąconym spokojem podążył za żoną. Znalazł ją już przebraną i wesoło bawiącą się z małym Krysiem. Malec biegał za matką z krzykiem, walił nóżkami w dywan, zanosił się od śmiechu, wywracał kozły na poduszkach, aż skry tryskały z jego szafirowych ocząt, a bujne loki trzepotały dokoła ślicznej główki. Ujrzawszy ojca, spoważniał na chwilę, popatrzył mu w oczy i rozbawienie uniosło go na nowo.
— Mamuś jechała z Machmudem, potataj... potataj... a potem Machmud bahataj!... uciek i już! — a mamuś na wózku sklyp, sklyp, ha... ha!... ha!...
Klaskał w pączki i rozdokazywał się na dobre.
Książę podszedł do żony.
— Spadłaś istotnie... Ena?...
— Nie.
— A cóż malec powtarza?... musiałaś mu opowiadać swoje przygody? Szczerszą jesteś przed synem niż przedemną.
— Machmud bahataj!... — wrzasnął Kryś nad samem uchem księcia.
— Ach... cicho smarkaty, dosyć hałasu! Niech go zabiorą. Nie lubię krzyków.
Malec stropił się, umilkł, łzy mu w oczach błysnęły. Księżna ucałowała dziecko i oddała je bonie.
— Może mi nareszcie powiesz, gdzie byłaś cały dzień?... — spytał książę.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/52
Ta strona została przepisana.