— Czy cię to jednak interesuje?...
— Owszem, ze względu na widoczną niezwykłość tej wizyty.
— O tak, była niezwykłą — odrzekła księżna w zamyśleniu nagłem. Odwiedziłam naszego pustelnika.
— Ach... tak! Interesujące towarzystwo. Parbleu!... wyszukana kompanja. I cóżeś z nim robiła tyle czasu?
— Pomagałam mu suszyć robaki i obdzierałam żaby ze skóry dla badań przyrodniczych — zaśmiała się księżna Bożenna.
— Czy chcesz, abym odszedł?...
— O... nie. Nabrałam humoru i mogę nawet z tobą rozmawiać. Ty, Kryst, nie znasz profesora, to niepospolity człowiek.
— Pewno! wybitne są nawet jego łaty na ubraniu i przetarte łokcie.
— No, salonowcem nie jest, lecz to nie może być miarodajne wobec jego inteligencji, jego idei...
— Maniactwa i abnegactwa, — Voilà! Nie znoszę łudzi nieubranych i bez wymagań, to daje mi pojęcie bardzo niskie o ich intellekcie.
— A ja ci mówię, że intellekt profesora jest bogaciej i lepiej ubrany niż wszystkich strojnisiów, trzymających się niewolniczo mody — żywo odparła księżna. — Żebyś wiedział jaką była nasza rozmowa, ile z niej można było zaczerpnąć światła i pożytku, napewno zmieniłbyś o nim zdanie.
— Ach i oświecił cię, widzę.
— Zastanowił głęboko. Rzucił taki jakiś nowy promień — (tiens! znowu nowy) na kwestje całkiem dla mnie obce, będące u nas w zupełnym cieniu, może nawet dla wielu nieznane.
— Mówisz tak poważnie, jakbyś roztrząsała mowy parlamentarne.
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/53
Ta strona została przepisana.