szy, że coś go ze zwykłej równowagi wyprowadza. Parę głośnych słów wydarło się ze wzburzonej piersi.
— W polskim domu?... taka pompa przyjęcia?... Taka braterska familjarność z nimi?...
Wtem zatrzymał się nagłe; w gąszczu jakichś drzew egzotycznych wpadł prawie na kolana starego hrabiego, który tu samotnie siedział na ukrytej ławce kamiennej.
— Ach... stokrotnie przepraszam...
— Proszę bardzo — uprzejmie przemówił hrabia — profesor Hruda — wszak prawda?...
— Tak jest, Medard Hruda.
Hrabia wymówił swe nazwisko, podając rękę serdecznie.
Pustelnik wziął dłoń magnata w obie ręce i gorąco ją uścisnął. Twarz mu trysnęła radością.
— Więc hrabia Salezy, stryj księżnej Bożenny?... Jakżem szczęśliwy, że mogę poznać osobiście, tyle słysząc... wiedząc...
— Ja również... ja również... Siadaj, profesorze. Gdzież tak pędziłeś, jakby cię gonił najzaciętszy wróg?
— Tak ot... sobie... uciekałem...
— Od czego?...
— Ot... panie hrabio, stary już jestem.
— Tak... Och tak!... obaj starzy jesteśmy.
Długa chwila ciszy.
— Ot, ot... dziwak jestem, hrabio.
— I ja dziwak, profesorze.
Znowu milczenie.
— A tam młodzi... bawią się — rzekł hrabia Salezy.
— Bo młodzi.
— Był tam, profesor... na górze?...
— Byłem.
— Chyba krótko?...
— Tak... niedługo sobie.
— Cóż... socjeta?...
Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/67
Ta strona została przepisana.